Reklama Google

piątek, 6 maja 2011

THOR - szczerze mówiąc nie wiem jak określić ten film (...)

Filmowe zwiastuny wyświetlane w kinach już od ponad dwóch tygodni obiecują ciekawą przygodę. Trochę magii, jakieś inne, bajkowe królestwo niedaleko ziemskiej galaktyki, przystojny bohater odważnie broniący naszej rasy, a w tle miłość... Nie raz mieliśmy już okazję przekonać się, że dobrze nakręcone bajki, animowane lub nie, mogą stanowić fajną rozrywkę na rodzinne popołudnie. Wybierając się więc na Thor'a liczyłam na pełną gamę spektakularnych obrazów w technologii 3D, ciekawą fabułę i możliwość przeniesienia się do innego, bajkowego świata...choć na chwilę. Niestety - wyszło kiepsko.


Najnowszy obraz Kennetha Brannatha pt. "Thor" to nic innego, jak  średnio udana próba sfilmowania komiksu, podjęta z prawdziwie hollywoodzkim rozmachem, gdyż w obsadzie znajdziemy takie nazwiska jak Natalie Portman, Anthony Hopkins, czy Rene Russo. Niestety, ten film jest kolejnym dowodem na to, że nawet najlepsza obsada nie pomoże na kiepski scenariusz i średnią reżyserię.  
W Multikinie za dwa normalne bilety zapłacicie 55 złotych. Można się lekko zirytować, gdyż ceny biletów na seanse w 3D drożeją przy każdej okazji kolejnej premiery. Ale szybko przypominasz sobie Avatara lub choćby Opowieść Wigilijną i płacisz, bo może teraz także warto. I takie założenie to pierwszy błąd. Jeżeli ktoś z Was widział któryś z w/w tytułów- będzie rozczarowany. Sama technologia obrazu Thor'a nawet "nie leżała" koło obrazów z Avatara, a sceny latającego Pana Scroodga w Wigilijnej Opowieści przyprawiały o dużo większe dreszcze niż walka głównego bohatera Thora z lodowymi potworami. Moim zdaniem - najgorsze 3D, jakie ostatnio wyprodukowano.

Drugim, błędnym założeniem,jest to że Keneth Branagh, reżyser świetnego i obsypanego nagrodami filmu "Henryk V" z 1989 roku nadal trzyma artystyczny poziom.  Fabuła filmu, bardzo płaska nie pozwala nawet na jej streszczenie bez ryzyka opowiedzenia całego filmu. Jednym słowem, mamy tu do czynienia z młodym bogiem o imieniu Thor, któremu na Ziemi przyszło uczyć się pokory oraz który finalnie musi stoczyć walkę o królestwo z zazdrosnym bratem poświęcając przy tym swoją wielką miłość do poznanej ziemianki, Jane Foster, granej przez Natalie Portman. Przy czym owa miłość narodziła się gdzieś pomiędzy dwoma scenami, z których jedna to obowiązkowo - typowo amerykańskie, rodzinne smażenie jajek na bekonie. Jednak na koniec filmu, dla mnie nadal było zagadką kiedy owa para zapałała do siebie miłością. Winę za to ponosi także kiepski scenariusz, przez który sama fabuła filmu wydaje się jakby "pocięta" i powierzchowna. Tempo akcji nierównomierne, uniemożliwia budowanie właściwego napięcia. Szczerze mówiąc, mimo że wszyscy aktorzy robili co mogli aby grane przez nich postacie nabrały jakiejkolwiek głębi - odbiór końcowy całej opowieści pozostaje niesatysfakcjonujący!


Jest jednak jednak rzecz, którą można byłoby polecić w tym filmie. Warto go obejrzeć ze względu na niezwykły urok osobisty głównych bohaterów. Filmowy Thor to istne "ciacho" z muskułami i hollywoodzkim uśmiechem, a Natalie.. no cóż - znowu piękna. Jednym słowem film polecam fanom komiksów i obu aktorów, którym nie przeszkadzają reżyserskie niedoróbki lub ogromne dziury w scenariuszu. Moja ocena to 2,6 w skali na 5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz