Reklama Google

poniedziałek, 26 września 2011

KRET - Historia w rodzinnym zwierciadle.

Recenzję tą postanawiam napisać siedząc w jednej z uroczych knajpek na francuskim Montmartcie. Białe wino i otaczający mnie gwar francuskich yuppies natchnęły mnie do tego, by wspomnieć niedawno widzianego Kreta. Dedykuję ją tym, którzy "boją się" polskiego kina. Tym, którzy patrząc na plakat opatrzony twarzą polskiej gwiazdy spodziewają się kolejnego obrazu w zużytej ramie lekkiego obyczaju z przeciętnym scenariuszem i efektami na miarę produkcji kat.B.  Ale uprzedzam, ten film spodoba się tylko tym, którzy umieją docenić dobre kino i potrafią się nim delektować. Podobnie zresztą, jak z winem. Nie warto wydawać na butelkę więcej niż 20 zł, jeżeli nie umiesz rozpoznać różnicy pomiędzy zwykłym kalifornijskim sikaczem, a prawdziwym francuskim Chardonay (...). 

Kret to drugi polski obraz obejrzany przeze mnie w przeciągu ostatnich tygodni i drugie miłe zaskoczenie.  W porównaniu z "Uwikłaniem", bo to był  ten pierwszy - Kret, jak widać, daje do myślenia na długo po skończonym seansie.


Oglądając pierwsze klatki filmu odnosimy wrażenie, że akcja dzieje się we wczesnych latach 90-tych w dobie rodzącego się "small biznesu". Na tle szarej i lekko przygnębiającej rzeczywistości Górnego Śląska poznajemy losy  rodziny Zygmunta Kowala (Marian Dziędziel), działacza i bohatera tamtejszej  Solidarności, który dziś wraz z synem Pawłem (Borys Szyc), jego żoną i synem próbuje jakoś żyć handlując tanią odzieżą na kilogramy. Rytm życia całej rodziny wyznaczają regularne podróże mężczyzn po towar na biedne francuskie przedmieścia zdominowane przez arabskich handlarzy.  
Dla każdego mieszczucha przyzwyczajonego do życia w "jakimś" komforcie we własnym M3 i korzystającego z wygód i rozrywek cywilizacji kontekst sytuacyjny bohaterów może wzbudzać rzadkie uczucie pokory i wdzięczności, chociażby za normowaną i regularnie płatną pracę. Z czasem dostrzegamy bowiem, że akcja filmu dzieje się teraz, w dzisiejszych czasach,  w miejscowości jakich wiele, może właśnie gdzieś za rogiem...
Zanim widz zdoła oswoić się z tą szarą rzeczywistością twórcy filmu fundują emocjonujący zwrot akcji. Tą zwartą społeczność atakuje informacja, że Zygmunt Kowal był współpracownikiem SB sabotującym wszystkie akcje Solidarności w minionym czasie. 
Co dalej? Historia, jakich zdaje się słyszeliśmy już wiele. Sprawa wychodzi oczywiście przy okazji innego procesu, w trakcie którego Sąd zamierza ukarać Tych Zdrajców Ojczyzny. Prasa czekająca pod oknem, oznaki nienawiści, społeczny ostracyzm - nadchodzą trudne czasy dla rodziny Kowalów. Rodzina czeka w niepewności i strachu na zeznania świadka, który ma potwierdzić ową informację. Były kapitan SB, Stefan Garbarek ( tutaj rewelacyjny Wojciech Pszoniak) ma wiedzieć najlepiej, kto dla niego pracował.

Wiem, że w tym miejscu historia wydaje się na tyle oczywista, by zrezygnować z pójścia do kina. Ale warto podkreślić, że to kino o najwyższych standardach jakości. Scenarzysta i reżyser w jednej osobie Rafael Lewandowski zadbał o prawdziwie nieprzewidywalny finał. Nie jest to   historia wielowątkowa, ale o wartości obrazu stanowią doskonale skreślone, wielowymiarowe postacie, świetny scenariusz i fantastycznie przygotowany plan akcji. Finał czeka Was niespodziewany. Oglądając Kreta odebrałam swoistą lekcję życia, która pokazuje że rzeczywistość nie zawsze jest czarno-biała, że złe decyzje nie zawsze czynią człowieka złym, a dobry człowiek robi czasem coś złego. Niby to wiem, niby to taki banał - ale czasem warto sobie o tym przypomnieć, szczególnie oglądając w TV kolejne relacje z rozliczeń historii. 

Moja ocena to 5/ z 5. Warsztat filmowy już chwaliłam, ale na duży ukłon zasługuje również Borys Szyc, który w tym filmie w końcu gra, a nie błaznuje w typowym dla siebie stylu. Marian Dziędziel i Wojciech Pszoniak - duża klasa. Polecam wszystkim.